Góra jak stała tak stoi.
Czy tak ją sobie
wyobrażałem ? To niby TA góra, która malują dzieci jak maja 2 lata dwoma
ruchami kredki – raz w górę i raz w dół. Idealna, piękna, malownicza góra -
Matterhorn. Nazywana przez nas pieszczotliwie ,,matem”.
Stoi sobie samotnie rysując wyraźnie swój kształt –tak więc
można jej się przyjrzeć z bliska. Zarówno z Zermatt w Szwajcarii, jak tuż po
wysiadce z kolejki (za 170 zł !!!) albo
tuż ze schroniska na Matterhornie. Im bliżej stoi się tej góry tym wrażenie
jest większe. Ściany pionowe stają się jeszcze bardziej pionowe, małe
kamyki stają się wielkimi
kilkunastometrowymi głazami a grań z ostrej wydaje się być żyletą którą można
się normalnie golić. W takich momentach myśli są tylko dwie: ,, ale piękna
góra” a druga myśl ,, kur.. będzie przej … ” Jak to ktoś mądry napisali w
Wikipedii ,, ma odstraszający wygląd”. Siedząc pod szczytem gapiąc się i gapiąc w przed dzień wejścia
huśtawka nastrojów gwarantowana. To raz jestem pełen nadziei ,, jak się już
wbiję w tę ścianę to na pewno dam radę – przecież inni dają” albo ,,na pewno
nie może być aż tak trudno jak wygląda, przecież tam wchodzą setki ludzi -
babcie i dziadkowie – to prawie jak na
Giewont u nas”. A po chwili przewijają mi się przez głowę setki relacji opisów albo filmów z YouTuba. I
już nie ma tak kolorowo. I przychodzi lęk … i strach.
W obecnych czasach
lęk i strach z reguły wiąże się … no nie wiem, np.: z utrata pracy, z tym że za
późno ,,wyciągnąłem” i teraz przez następne 4 tygodnie będę się ,,lękał” czy
aby nie zostałem tatą. Albo boję się że
euro stanieje albo podrożeje benzyna i co to będzie co to będzie. Nie lękam
się, że to gdzie teraz jestem to może
moje ostatnie chwile. Nie lękam się, że
już nigdy mogę nie zobaczyć swoich bliskich. Krótko mówiąc nie lękamy się
śmierci – ale TAM pod góra w przeddzień wejścia to uczucie jest nieustanne i
rzeczywiste, silnie wyraźne, takie intensywnie kolorowe, że wręcz namacalne.
To trochę … niesamowite, pociągające i przede wszystkim przerażające.
Co mnie tam ciągnie skoro wiem że to nie Giewont ??? Po co ta cała wycieczka
3000 km? kimanie w namiocie z dala od domu na kamieniach, jedzenie tego syfu z
torebek i picie wody z topionego śniegu
zamiast np. browara – nie ma
ciekawszych rzeczy do roboty ??? Po co się pchać w nocy, na urlopie o 4 rano i
po ciemku leź w nieznane ??? Nie jestem w stanie odpowiedzieć na to przeklęte
pytanie – po co? Po prostu, czasem tak trzeba. To podobnie jak jechać na wojnę
(no może nie tak całkiem ale podobnie). Każdy żołnierz myśli że wróci, że mu
się nic nie stanie, ŻE MU SIĘ UDA i zostanie bohaterem. A bywa niestety różnie
… Ale w chwili jak wyskakuje z okopów to
wierzy że jest nieśmiertelny i że da radę. Podobnie jest chyba ze wspinaniem.
Zdajemy sobie sprawę z ryzyka jakie podejmujemy, pocą nam się ręce na samą myśl
co nas czeka … ale wierzymy –ŻE SIĘ UDA. I to wystarczy J
Chciałem bardzo serdecznie podziękować koleżance Kasi i koledze
Tomkowi za te wszystkie wspólne noce w namiocie. I tam w masywie Monte Rosa jak
biwakowaliśmy na lodowcu Lys (chyba)… prawie na szczelinie rozbijając namiot. I tam
na parkingu w Szwajcarii gdzie geye jak hieny na sawannie krążyły wokół naszego
stolika i namiotu i prawie trzeba było rozpalić ognisko żeby ich/je odstraszać.
Dzięki za wspólne kolacje i śniadania i dysputy o życiu i śmierci J
Dziękuję swoim nowopoznanym koleżankom i kolegom z GOPRu .
Szczególnie Jurkowi i Eli za cierpliwość i wyrozumiałość i że w ogóle pozwolili
mi z sobą iść na Mata, że uwierzyliście że dam radę . Jurek … jak sobie pomyślę
jak piliśmy po zejściu do namiotów o 23:00 w nocy piwo patrząc się na
księżyc … to była jedna z
najprzyjemniejszych chwil w moim życiu. Pamiętam ten błogi spokój który
wreszcie do mnie wracał z każdym łykiem browca wlewanym w siebie z puchy po 19
godzinach wspinania. Bezcenne chwile. Nie wiem czy to ważne ale zmieniłem się
na tyle, że zacząłem chodzić do kościoła J
Dziękuję w końcu górze Matterhorn a raczej Bogu (bo pewnie działał z górą w
porozumieniu). Dziękuję WAM, że nie ,,strząsnęliście” mnie z grani Hörnli i że
pozwoliliście mi stanąć na szczycie 4478 m o 12:00. Że cało i bezpiecznie
zszedłem. Że pogoda dopisała. Dzięki WAM nabrałem kolejny raz pokory. Po zejściu z Ciebie ,,macie” miałem wrażenie
że całe moje dotychczasowe życie było szare … I przepraszam Cię ,,macie” że
kiedyś nazwałem Cię kupą kamieni L
Chylę czoła pierwszym zdobywcą którzy w 1865r. jako pierwsi
stanęli na szczycie. Szli jak ja granią Hörnli. Niestety z 7-dmio osobowego
składu wróciło tylko trzech.
Może kiedyś … jak się otrząsnę, nabiorę jeszcze większego
doświadczenia, wybiorę się jeszcze raz. Może tym razem w towarzystwie syna albo
córki? Może od strony Włoskiej (pewnie będzie jeszcze trudniej – ale
zdecydowanie taniej). I znów ,,mat” spojrzy na mnie łaskawym okiem J
Tekst: Tomasz Kurczyk
Foto: Tomasz Swiniarski, Tomasz
Kurczyk
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz