piątek, 19 kwietnia 2013

Labak


Siedzę w mitycznej chatce pana Janka i powoli łapię konkretną zamułę. Cały domek z kuchnią

włącznie wypełniony jest polakenami, którzy napychając się prowadzą urozmaicone rozmowy

w stylu ile paluchów, jak głęboko i w jaką dziurę kto włożył, jak wysoko wyszedł nad przelot,

jak to pechowo spadł po trudnościach. Po jakimś czasie takie ględzenie strasznie zamula

opuszczam więc zacne towarzystwo pensjonariuszy chatki i raznym krokiem pomykam nad rzekę.




Siadam wygodnie na ławeczce i wlepiam gały w dom na drugim brzegu w którym znajduje się

królestwo uciech cielesnych. Co i rusz z jego wnętrza wychodzi, wybiega drobnym truchcikiem

jakaś dama, a to bez biustonosza, a to bez majtek. Niestety odległość jest na tyle duża,

że nie pozwala dostrzec szczegółów (Boże co ja bym dał za lornetkę) Ale i tak jest fajnie.

Co jakiś czas nad rzekę przychodzą lokalsi, patrzą na zmulone wody Laby, potem na mnie,

na drugi brzeg i ze zrozumieniem kiwają głowami. Ciągle mam nadzieje, że ktoś przyjdzie

z lornetką. Wreszcie któregoś dnia zjawia się podeszły w latach chłopina trzymając w ręku

starą ruską lornetę. Dosiadam się czym prędzej i grzecznie pytam czy mogę skorzystać.

Pan z ociąganiem podaje mi leciwe cudo. Lornetka trochę zezuje co w pierwszej chwili trochę przeszkadza w spokojnej kontemplacji natury ,

ale już po chwili przyzwyczajam się i jest pięknie. Tego popołudnia tośmy się z Panem Zdenkiem naoglądali. Wreszcie wracamy,

każdy do swojej chatki a tam dalej ta sama jazda. Czym prędzej otwieram browara, odpalam fajkę, wychodzę na zewnątrz i wlepiam oczy

w stromą zarośl tuż za domem. Robi się ciemno i trzeba kłaść się spać. Spimy wszyscy razem na materacach rzuconych na podłogę, chłop przy chłopie.
ornak
Tak ze dwunastu nas śpi. Trochę czuję się nieswojo bo miejsce przypomina przytułek,

a ekipa podobna jest do zaprawionych w bojach kloszardów, podobnie zresztą jak ja.

Kładę się tak dla bezpieczeństwa na plecach, lepiej żeby jakaś zła przygoda mnie nie spotkała.

Słońce wstaje zaczyna się kolejny dzień, wcinam byle jakie śniadanie i razem z chłopakami

ciągne na skały. Oni ze szpejem ja z kraszem. Jeszcze przed przyjazdem tutaj jeden koleżka

zapewniał że baldów jest w pyte a jeden lepszy od drugiego. No cóż rzeczywistość okazała

się nieco inna. Nachodziłem się jak głupi po lasach, zaroślach, górkach i dolinkach i znalazłem

może ze dwadzieścia zaglonionych i mokrych baldów . Właściwie tylko jeden trawers nadaje się

do wspinania więc przystawiam się raz za razem z coraz gorszym efektem. W końcu ruszam na

poszukiwanie chłopaków po przygodę na dużej ścianie. Skończyły się fajki , skończyły się

i browary czas wracać. Pakuje bet zapraszam do bryki kompanieros i ruszamy do domu.

Tekst & foty GES

  

  

  

 

 

 

  

 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz