piątek, 19 kwietnia 2013

WIELKANOC 2009r. - Ostasz, Machov.


Tym razem kimanie, dzięki naszemu super drajwerowi, mamy prima sort mieszkanko na mega wypasie.
Jest uroczym przeciwieństwem ciągłego kitrania się w krzonie.

Wywalamy bet i pryskamy w skały. Zaopatrzeni w toposa z netu, śmigamy punciakiem w podobno wypaśny rejon o dumnej nazwie Pasterskie Skały.

Na miejscu juz przy pierwszym spojrzeniu,widzę ,że kroi sie niezła impreza. A po wbiciu się w ruty szczena mi totalnie opada.
Dramat.
Szczególne wrażenie robią miejsca założenia stanów, jak dla mnie czad A miało tak pięknie być. Wracamy na chatę.



Szklanka wina i dalej symboliczne pół litra na łeb wyborowej.
Im większy bełkot tym cięższe tematy,w końcu lądujemy w wyrkach. Rano z ulgą stwierdzam, że obok mnie śpi żona a nie wąsaty jegomość.

Egzotyki i pionierskiego wspinu po wczorajszym mamy dość, więc chyżo pomykamy na Ostasz.
GPS prowadzi nas coraz to węższą i krętą drogą, która w końcu przechodzi w laśny dukt. Wracamy i ignorując debilne wskazania śmigamy bez większych przeszkód na miejsce.

Wspin na Ostaszu jest zajebisty i mimo, że byłem tam już sporo razy to z pewnością wrócę tam nieraz.

Wieczorem powtórka, serce mówi tak a rozum coś przeciwnego. Jeden kieliszek za dużo i hańbiące torsje stają sie faktem.
Filozoficzno-egzystencjalne rozdarcie między chcieć a móc dopada mnie gdzieś koło 23.

fajnie jest

Machov to królestwo kamienia rozrzuconego w leśnej głuszy .

Każda następna przystawka jest fajniejsza od poprzedniej. Wrzaski przeplatają się ze świergotem ptaków .To taki specyficzny klimacik tego miejsca.

Skasowane paluchy i miękka buła każą nam wracać. Wieczorkiem pare piwek kończy tripa..

(G)

  

 

 

  

 

  


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz