piątek, 19 kwietnia 2013

MAJORKA - MARZEC 2009r.


Majorka w świadomości każdego climbera funkcjonuje jako słoneczna wyspa z pojechanymi skałami.

Jest tak, że byłeś, jesteś ,albo właśnie się tam wybierasz .Poddając się temu pędowi ruszamy
i my.

W dniu wylotu gruba warstwa mokrego śniegu zalega leśną zarośl podlesiowa, a smętny opar spowija straszliwe ekstremy Jastrzębnika .Czekając na samolot, który zawizie nas do ciepla i słońca, tym bardziej odczuwamy parcie obleśnej brei czającej się za oknami lotniska.

Stanstead, jak zwykle wita nas kolorowym tłumkiem. Szybka obczajka co i jak i już lądujemy w naszym stałym kącie za małym transformatorem . Fajna kimka mimo ogólnego i konkretnego industrialu. Jest coś dziwnego w lotniskach, które ciągle wydają z siebie jakieś burczenie, kruczenie czy coś takigo.

Stalowy ptak przenosi nas do Palmy, wypożyczamy za przyzwoitą kasę forda ka, pakujemy bet i ruszamy w dwu tygodniowy objazd wyspy.
Pierwszy przystanek wypada nam w Tijuanie. Fajny klif i dużo słońca z zajebistym widokiem na morze, którego fale naparzają pare metrów od dróg. Wieczorkiem winko , kuskus i zachód słońca dopelniają pełni szczęścia.

Następny przystanek to Betlem , który srogo nas rozczarowuje, nie zastanawiając się wiele odpalamy naszego żuczka i gnamy S'on Xanqete.
Pojechana nazwa i jeszcze bardziej pojechane ruty. Poważny przewis i spore klamy a do tego wypasione otoczenie,wielkie klify opadające do morza i wygodne kimanie.

Niby czego chcieć więcej, ale ruszamy dalej do Valldemossy.
Wspin przy samym asfalcie, więc jeśli dobrze wycelujesz to przy zjeżdzie wylądujesz kierowcy na klacie. Jak dla mnie lipa.

Bez żalu ciągniemy do S'estret , gdzie znajdujemy klasa ruty. Odwiedzamy jeszcze Alaro i Sa Gubie.

Kilka nocy kimamy na campie w Luc .
Pierwszej nocy zeschizowany kot mrauczy całą noc pod namiotem , drugiej nocy stado baranów bębni dzwonkami do rana , na trzecią noc pijany polaken puszcza cały czas jeden i ten sam kawałek fila i drze się jak opętany. Koleś to jakiś kosmita bo nie czai, że wc to kibel, więc szcza na parkingu koło samochodu.

Nasza przygoda kończy się tak jak się zaczeła , stalowy ptak przenosi nas , tym razem ze słońca w swojskie blotko po roztopionym śniegu.

(G)

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz